Zaczynałem swoją karierę pośrednika przed 30 laty. Zawodu uczyłem się od kolegów „po fachu”, a w zakresie przepisów prawa „ćwiczył” mnie notariusz, z którym współpracowałem. Nie istniały wówczas żadne inne możliwości zdobycia wiedzy w tym zakresie na żadnym poziomie, ani średnim, ani wyższym. Przeżyłem na rynku m.in. dlatego, że miałem ponadto wykształcenie wyższe techniczne.
Możliwości kształcenia specjalistycznego w zakresie rynku nieruchomości powstały dopiero po wprowadzeniu obowiązku uzyskania licencji, przyznawanej nie wg uznania urzędników, tylko w wyniku zdania egzaminu z wiedzy teoretycznej i praktycznej zdobytej na kursach i studiach oraz praktykach. To w wyniku tych przepisów powstały pierwsze kierunki z gospodarowania nieruchomościami na niektórych wyższych uczelniach.
Przez kolejne lata w naszym kraju nie kształcono specjalistów z gospodarki nieruchomościami. We wszystkich niesocjalistycznych krajach gospodarka nieruchomościami to potężna dziedzina gospodarki i źródło przychodów państwa. Niestety rządzący naszym krajem przez 20 lat niczego się nie nauczyli od lepszych.
Dziedzina gospodarki nieruchomościami - to zarówno w rządzie, jak i w samorządach - domena niedouczonych dyletantów. Likwidując wymagania zawodowe dla zarządców i pośredników, wpuszcza się na rynek kolejnych dyletantów bez wiedzy i praktyki.
Już w czasach II Rzeczypospolitej, aby uprawiać jakikolwiek zawód, trzeba było, obok podstaw teoretycznych, „terminować” kilka lat pod okiem mistrza - jako czeladnik - aby stać się dobrym fachowcem i osiągnąć wyższą pozycję zawodową. Tymczasem w naszym kraju w XXI wieku najpierw zlikwidowano szkolnictwo zawodowe, a teraz robimy kolejny krok w tym samym kierunku. Tworzymy w ten sposób pokolenia nieuków i tumanów, którzy będą budować pomyślność naszego kraju w warunkach brutalnej konkurencji na światowym rynku.
Pamiętajmy o tym przy kolejnych wyborach.