W sierpniu 2008 roku Newsweek przeprowadził internetowy sondaż, pytając Polaków, czy boją się skutków amerykańskiego kryzysu. Do strachu przyznało się zaledwie 50 proc. respondentów.
Rok 2009 był dla wszystkich rokiem wielkiej nauki. Dla Polski był to już drugi kryzys w tej dekadzie. Na szczęście tym razem nasz kraj nie odczuł zbyt mocno zapaści, jednak i tak drogo nas ta lekcja kosztowała.
Najboleśniej kryzys odczuli deweloperzy mieszkaniowi. Ci z nich, którzy nie zbankrutowali, znowu uczą się szacunku do klienta i jego pieniędzy. Stosunkowo dobrze radzi sobie handel, jednak i tu nie obeszło się bez ofiar. Świadczą o tym widoczne na każdym kroku puste lokale po sklepach i restauracjach.
Rynek nieruchomości zamarł. Wycofanie się banków z kredytowania sparaliżowało zarówno inwestorów i deweloperów, jak i zwykłych nabywców mieszkań. Nieruchomości to drogi towar i każdy ruch wymaga tu wparcia kredytowego. Bez kredytu deweloper niczego nie zbuduje, bo skończyły się już czasy, kiedy budowało się z przedpłat klientów. Zresztą dla kogo miałby budować, skoro znikły też kredyty mieszkaniowe? Pozbawione pieniędzy banki schowały się głęboko w swoich norkach i zapadły w długi sen. Sen pełen koszmarów o złych kredytach, o tysiącach przejętych za długi mieszkań, z którymi nie wiadomo co zrobić. Na szczęście jak dotąd sen się nie sprawdził.
Teraz banki powoli budzą się z letargu i bardzo ostrożnie zaczynają znowu udzielać kredytów. A my wszyscy zastanawiamy się, czy to już koniec kryzysu, czy może czeka nas jeszcze jakaś niemiła niespodzianka. W końcu to taki olbrzymi, światowy kryzys, a przechodzimy go chyba łagodniej, niż ten sprzed ośmiu lat. Prognozy gospodarcze są coraz lepsze, ale czy można wierzyć prognozom? Kroczymy po wąskiej kładce i niejedno jeszcze może nas zaskoczyć.
Ważne jest, ile nas ten kryzys nauczy. Wiemy już, że nie kupuje się „dziury w ziemi”. Dewelopera trzeba sprawdzić: czy kupił grunt, czy dostał pozwolenie na budowę, a przede wszystkim, jak finansuje swój projekt? Jeśli nie ma kredytu, to ryzyko kupujących rośnie, bo pieniędzy może zabraknąć i zostaniemy z niczym. Chciałbym, żebyśmy nauczyli się jeszcze dwóch rzeczy. Po pierwsze, żeby umowę przedwstępną z deweloperem zawsze spisywać w formie aktu notarialnego z wpisem roszczenia w trzecim dziale księgi wieczystej. Po drugie, żebyśmy przedpłat nie dawali deweloperowi, tylko wpłacali je na tzw. „konto powiernicze”, powierzając bankowi nadzór nad prawidłowością przebiegu projektu. Te dwa działania ustawiają nabywcę mieszkania w znacznie lepszej sytuacji, radykalnie zmniejszając ryzyko straty w przypadku bankructwa dewelopera. Co prawda czytałem niedawno, że pod Szczecinem klienci pewnego dewelopera stracili swoje pieniądze, mimo, iż właśnie wpłacili je na konto powiernicze. Okazało się, że pomiędzy deweloperem a bankiem były jakieś nieczyste konszachty i pieniądze zniknęły. No cóż, nieuczciwość może się zdarzyć, tak bywa. Jednak te dwa zabezpieczenia, o których piszę wyżej, to naprawdę bardzo dużo. Kłopot w tym, że deweloperzy na ogół nie chcą się zgodzić ani na spisanie umowy przedwstępnej u notariusza, ani na konto powiernicze. Żeby ich przekonać, potrzebny jest powszechny nacisk: musimy tego kategorycznie wymagać.